sobota, 18 maja 2013

Opowieści niezwiązane - Dziwotwór




Kościelny zegar monotonnie wybijał ósmą godzinę. W tym czasie, w małym mieszkanku nieopodal, na poddaszu starej kamienicy, Alfred siłował się pod puchową pierzyną z mocno jeszcze trzymającymi objęciami Morfeusza. Po kilku minutach, rozczochrany, zwycięzca porannej potyczki, już dokonywał toalety w swojej małej łazience. Wypadł z niej po chwili dumnym krokiem, pogwizdując skocznie i kręcąc w jednej ręce swym ulubionym, złotym zegarkiem na łańcuszku. Wyglądał już dużo lepiej, mimo że bledszy niż zazwyczaj. Idealnie dopasowana, brązowa kamizelka, pod nią biała koszula, pięknie skrojone, zielone, aksamitne pantalony do połowy łydki, oraz śnieżnobiałe pończochy, ukrywały niedoskonałości budowy Inspektora Alfreda Noff’a. Nie było już czasu na posiłek, więc tylko starannie ułożył na łysiejącej głowie ogromną, białą perukę, przez plecy przewiesił szary surdut i wyszedł głośno stukając obcasami. W lustrzanej windzie nie zwracając uwagi na innych ludzi, malował swoje wąskie usta burgundową szminką. Na koniec, uśmiechnął się chytrze do swojego odbicia, pogładził cieniutki wąsik zwilżonymi palcami i ruszył w kierunku rozsuwających się drzwi.
Trafił do wielkiej maszynowni, pełnej ludzi i najnowocześniejszych arytmometrów, a stukot jego błyszczących butów został porwany przez wszędobylski, świdrujący szum i jazgot.
– Wreszcie! Alfi...błagam Cię. Właź od razu, zaczynamy tam gdzie wczoraj - wołał mężczyzna w białym kitlu i grubych okularach – Co tak późno do chu...?
Wepchał Pana Inspektora do srebrnego stożka wysokości około 6 stóp i zatrzasnął za nim małe drzwiczki. Alfred pokręcił tylko głową z dezaprobatą, poprawił raz jeszcze perukę i wyciągnął z kieszeni kamizelki zegarek. Zamiast wskazówek była tam tylko data z dniem tygodnia, miesiącem i aktualnym rokiem. Tymczasem stożek zadrżał, zapiszczał i sapnął, a nawet zaczął się powoli kręcić z Alfredem w środku - trwało to może z dwie minuty. Gdy wszelkie odgłosy ucichły i słychać już było tylko równomierny oddech Inspektora, drzwiczki otworzyły się. Lewą ręką, przytrzymując perukę, gramolił się na kolanach przez wąski otwór. Podejrzewał, że musi wyglądać niezdarnie, wręcz komicznie - nie było to jednak ważne. Ważny był cel, a aby go osiągnąć, przede wszystkim: „muszę...wydostać się...z tej...przeklętej...kapsuły”- powtarzał sobie w myślach.
-No. Już!- zawołał radośnie wstając i...zamarł.
Jakieś 15 metrów od niego stało coś, lub ktoś. Dookoła tego czegoś coś było również nie tak. Wysokie drzewa z powyginanymi, poskręcanymi konarami i pniami. Za nimi pofalowane pagórki porośnięte bujną, zieloną trawą, ze strumieniami wijącymi się niczym wstążki na wietrze, a majaczący w oddali horyzont wykrzywiał się nienaturalnie w dziwne zygzaki - które na pewno nie były górami.
- „Gdzie ja jestem, gdzie, gdzie...?”- w głowie mu się zakręciło, a paniczne myśli pulsowały coraz silniej, oparł się o wehikuł by się nie przewrócić. Czuł już kropelki potu pod gryzącą peruką.
– Kim jesteś?! - krzyknął...a raczej pisnął w kierunku postaci w czerni. Od razu pożałował swojej ciekawości. Wysoki na 7 stóp dziwotwór ruszył pokracznie w jego kierunku. Jego stawy zginały się w nienaturalnych kierunkach i było ich zdecydowanie zbyt wiele. „Jezu!”- pomyślał chowając się za kapsułę - „ Wszystko tu jest jakieś...krzywe”.
Tu...nic...nie...jest proste!- przerywany, gardłowy głos wydobył się z ust maszkary, jakby słyszała myśli Alfreda, a długi, nieprosty kordelas błysnął w sękatej dłoni.          



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz