piątek, 8 marca 2013

ROZDZIAŁ V



Treść wiadomości przesłanej z nieznanego komputera w okolicach Georgetown do państwa Kapper w TripleCity: „wszystko idzie zgodnie z planem...może się okazać wyjątkowo  przydatny...”.

Zaczęło padać. Z mieszkania Marrisy widok jak zawsze zapierał dech w piersiach. Linde dosięgał to wszystko wzrokiem lecz... nie widział. W jego głowie kłębiły się dziwne myśli. Setki pytań bez odpowiedzi i odpowiedzi bez właściwych pytań. Za  każdym razem gdy już do czegoś dochodził, wewnętrzny głos bezlitośnie ściągał go to punktu wyjścia.
Bezgraniczne światła Georgetown mrugały do niego. Gasiły się i zapalały. Miliony...setki milionów chromatycznych pikseli. A On pośrodku.
Deszcz sprawiał, że miasto oczyszczało się z brudów. Po wielkich wieżowcach naprzeciwko ściekały rzeki kurzu i sadzy zostawiając szare ślady. Kolorowe światła odbijały się od mokrych powierzchni i tańczyły na nich swój monotonny taniec. Linde przyglądał się jak wielki dron reklamowy przelatywał powoli między oddalonymi o około trzy kilometry Centralnymi Wieżami. Dookoła niego wyświetlany był cały czas jakiś holofilm reklamowy. Nie mógł go  rozpoznać z tej odległości. Nie wiedział dlaczego ale  powoli się uspokajał. Może latający wciąż tą samą trasą dron wyzwolił w nim jakieś wspomnienia. Podświadomie przestawał myśleć o wypadkach dzisiejszego dnia.  Poczuł  jakby znajdował się w wielkim szklanym akwarium rozświetlonym setkami tysięcy lampek.  Woda unosiła go i obmywała z emocji i myśli.
 Oparł dłonie na ramach okna i zamknął oczy.
W tym czasie, Marrisa po kolejnej próbie połączenia się  przez holonet dała sobie spokój.  Oparła się o szklany stolik stojący na środku pokoju. 
Linde wciąż stał przy oknie a profesor nie odzywał się nic. Tylko patrzał w pusty holoekran z historią połączeń.
"Przygoda z „listem” musiała nim nieźle wstrząsnąć"-, pomyślała Marrisa.
 -Spróbujemy jutro.- W końcu przerwała nieznośnie długą ciszę.
-Tak,tak, oczywiście.- odpowiedział Laundrup prawie szeptem.
- Czy nic nam tu nie grozi?- mówiąc to rozejrzał się nerwowo dookoła pokoju  jakby szukając  ukrytych za łóżkiem albo szafą gliniarzy.
-Mają na pewno pańskie dane,  ale zresetowałam ehanda i odcięłam go od holonetu.  Mamy kilka dni spokoju, tak mi się wydaje.- powiedziała Marrisa.
 - Skąd?? skąd o mnie wiedzieli? Ktoś nas sprzedał?- profesor nie dawał się uspokoić.
- To miało być tylko oficjalnie  sympozjum...nudny wykład i nikt nie związany z naszą sprawą nie powinien się tym szczególnie zainteresować.- mówił już jakby do siebie nie spuszczając wzroku z wyświetlacza.
- Ktoś sypnął, profesorze. Zostaliśmy zdradzeni a jedyne o co możemy się modlić to by był to ktoś z tam obecnych . Nie wyobrażam sobie aby wydał nas ktoś z członków Ligii...- Marrisa wstała z podłogi i podeszła do holoekranu z zasępioną miną.
Delikatnymi ruchami obu dłoni włączała i wyłączała migające programy. Jej palce  muskały smugi holograficzne a komputer z ogromną szybkością wykonywał każde jej polecenie.
 -Musimy dostać się na ich częstotliwości alarmowe profesorze. Musieli się dowiedzieć o nalocie i zerwali wszystkie pierwotne łącza- powiedziała Marrisa nie przestając sterować komputerem.
 - Czy zna pan hasło?- Laundrup pokręcił głową i spojrzał na Lindego wciąż zatopionego we własnych ponurych myślach.
- Nie znam. Nigdy mi nie mówili o żadnych częstotliwościach alarmowych i nawet nie wiem co to jest... Zajmowałem się tylko rekrutacją i edukacją- powiedział słabym głosem.
 Marrisa skupiła się jeszcze bardziej, odpowiedź nie ucieszyła jej ani trochę.
Rozstawiła szerzej nogi aby było jej wygodniej a czarne skórzane ,spodnie delikatnie opięły się na jej smukłym ciele.
- Muszę znaleźć i dostać się do naszych serwerów macierzystych. To one odcięły i zablokowały wszystkie  strony. Dane  na pewno już usunięto ale może... został jakiś ślad. – dodała.
- Nie chcę żeby dowództwo myślało , że nas złapali. Jak się dostaniemy do macierzy będziemy mogli wysłać im wiadomość i może powiedzą nam co dalej robić.- Skończyła mówić a jej ruchy wewnątrz holografu przyspieszyły. Na środku pokoju pojawiały się  i znikały strony. Instalowała i usuwała programy śledzące i nanorobaki.
Linde odwrócił się od zalanego deszczem okna. Oczy miał pełne determinacji i pewności.
 Profesor podniósł się z łóżka i cofnął dwa kroki w kierunku otwartej kuchni.
-Marrisa!?!- powiedział trochę głośniej niż zwykle nie odwracając wzroku od Lindego.
 Nie zareagowała.
 - Wyłącz ten komputer!!- warknął w końcu Linde  zbliżając się do niej.
 Marrisa oderwała wzrok od obrazu i przestała sterować.
 - Ktoś nam musi pomóc, nie jestem pewna  jeszcze co do ciebie- przyglądała się mu dokładnie i zdała sobie sprawę , że podjął już decyzję.  Już wie co robić i po której stanąć stronie.
 -Co zamierzasz ??- spytała z niepewnością w głosie.
 - Zamierzam wyłączyć ci ten pieprzony komputer!! - podszedł do ściany i wyłączył przyciskiem z sieci wszystkie urządzenia w pokoju.
Obraz zgasł nagle i  zapanował półmrok. Jedynym źródłem światła były magnezyjne listwy oświetlające dwa wieżowce za oknem. Padający nieustannie deszcz sprawiał , że światło przedzierając się przez szyby rozszczepiało   na tysiące  odcieni i wprawiało je w delikatne drgania. Linde stojąc plecami do okna przypominał wielkiego starożytnego wojownika , który tylko czeka na okazję aby poucinać wszystkim  głowy. Ręce oparł o biodra i uśmiechnął się chytrze do swojej dziewczyny.
Tylko czy ona jeszcze nią była? Stała z rękoma wyciągniętymi przed siebie bez ruchu.
- Linde...- szepnęła pełna lęku i straconej nadziei.
- Przestań, pozwól nam chociaż uciec, daj nam czas...proszę cię- Odwróciła się od niego a oczami jakby szukała drogi ucieczki, zaczynała ją ogarniać panika.
-Nie uciekniecie!!- rzekł spokojnym głosem Linde, i patrząc to na nią to na trzęsącego się już po tych słowach jajogłowego profesora.
 - Przynajmniej nie na razie- dodał.- Po pierwsze czy myślisz , że ściga nas jakaś banda wieśniaków z widłami?? To jest najlepiej wyszkolona i najniebezpieczniejsza jednostka w całym kraju. A wyszkoleni są przede wszystkim do zwalczania i śledzenia cyberprzestępczości. Więc jeśli uważasz, że uda ci się połączyć z... tą twoją  organizacją nie  zostawiając żadnego śladu. To się mylisz kochanie.  Dlaczego  jeszcze tutaj  nie przyszli? - Linde zbliżył się do niej i chwycił ją delikatnie za wyciągniętą ręką.
 Drgnęła delikatnie od jego dotyku.
-Czekają aż dotrzesz do swoich przywódców czy ktokolwiek tam  jest- powiedział delikatniejszym już głosem patrząc jej prosto w brązowe wielkie oczy.
- A jak tylko to zrobisz, aresztują  ciebie, profesora i mnie a na pewno już znajdą twoich przyjaciół którzy się tak skutecznie ukrywają.- podrapał się po prawym pejsie ...
-  Podsumowując malutka...jestem z wami. Sam nie wiem dlaczego dałem   się pociągnąć za tobą i uciekałem  nie wiem po co, ale stało się. Poza tym masz rację ich reakcja nie była adekwatna do sytuacji a ja nie lubię takich zachowań. Za bardzo przypominają  mi rządy totalitarne z ubiegłego wieku. Mamy teraz demokrację połączoną więc coś tu jest nie tak i mam zamiar się dowiedzieć co.-  dokończył Linde z pewnością siebie w glosie.
 - Cieszę się okropnie!! – powiedziała Marrisa – Nawet nie wiesz jak bardzo. Bałam się , że nie przyłączysz się do nas i rozstaniemy się .- Przytuliła się do niego, położyła mu swoją głowę na ramieniu , objęła go mocno.
 Profesor wyraźnie już uspokojony wyprostował się i podszedł powoli do pary zakochanych .
- Marrisa... Linde , skoro wiemy już czego nie możemy zrobić to chyba nadszedł czas abyśmy zrobili coś co możemy i trzeba zrobić- głos już silniejszy dotarł do nich i zwolnili uścisk.
- Plan... jaki mamy plan? – pytał Laundrup.
- Skoro czekają już prawie pod drzwiami to musimy stąd zniknąć.-Rozejrzał się znowu niepewnie jakby przeraziły go jego własne słowa.
- Znikniemy... tylko, że trochę w inny sposób niż się to wam wydaje- odparł Linde i podszedł do profesora.
-Siądźmy na razie, musimy coś omówić. Po pierwsze musicie mi zaufać i powiedzieć wszystko co wiecie, jeżeli coś zataicie może się to źle skończyć dla nas wszystkich. Po drugie, ja muszę zaufać wam co łączy się ściśle z punktem pierwszym, więc zaczynajmy.- Wszyscy usiedli na zielonej kanapie  i oparli  o duże kolorowe poduszki.
 Marrisa nie zapalała światła jakby pomogło to im pozostać w ukryciu trochę dłużej.  Spojrzenia utkwili  w miejscu gdzie jeszcze niedawno był hologram holonetu.
- Co to za organizacja?- zaczął bez wstępu Linde.
- Posłuchaj...- odpowiedziała Marrisa- Powiem ci wszystko co wiem od początku. Zaczęło się to 16 lat temu. Po którymś z lokalnych głosowań tu w Georgetown , społeczność zdecydowała zamknąć dwie fabryki  w Blackground. Różnica głosów była naprawdę niewielka a dyskusja bardzo zażarta. Nikt nie chciał tracić miejsc pracy ale też nikomu nie uśmiechało się utrzymywać nierentownych fabryk dronbusów. Wskutek tego na bruku znalazło się około 8000 ludzi, dobrych fachowców, prostych robotników jak i wykształconych menadżerów. Oczywiście praca dla większości z nich znalazła się niedługo po tym, niektórzy otworzyli własne interesy lecz kilku z nich... zaczęło się zastanawiać...- Marrisa mówiła cichym spokojnym głosem.
- Zastanawiać dlaczego ktoś nie mógł podjąć innej decyzji, dlaczego jesteśmy zniewoleni przez społeczeństwo. Stwierdzili, że  ludzie sami sobie nałożyli kaganiec i smycz. Dyrektorzy zakładów czy burmistrzowie miast są uzależnieni od decyzji mieszkańców lub pracowników i nic nie może się dziać bez wiedzy ogółu. Lecz ... myśleli dalej, czy bezmyślna masa jest w stanie podejmować zawsze słuszne decyzje? Ludzie są krótkowzroczni, nie myślą o tym co się stanie za kilka lat jaki wpływ będzie miała ich decyzja na przyszłe pokolenia. Tak myśleli wtedy i tak myślą teraz.- skończyła Marrisa.
-Zaraz , zaraz – wtrącił od razu Linde – skoro decyzje wszystkich nie są tak trafne i przezorne to jakim cudem nasz kraj, nasz świat tak wspaniale się rozwija, jeszcze nigdy w historii ludziom nie żyło się tak dobrze...Marrisa. Nie ma głodu, biedy, niewolnictwa, wojen. Wszystko co złe zostało zakazane. System sprawiedliwości działa bezbłędnie, jesteśmy panami własnych bytów. Sami decydujemy kim chcemy być i nie ogranicza nas pochodzenie. To jest coś o co walczyli nasi dziadowie 80 lat temu . Autentyczna równość, połączona demokracja każdego obywatela łączy się w połączoną demokrację nas wszystkich.- Linde powiedział to wszystko lecz nie było przekonania w jego głosie, wydawało mu się , że słyszy się  gdzieś z oddali a każde wypowiadane zdanie miało na końcu znak zapytania.
- I w tym tkwi cały szkopuł- wtrącił się nagle profesor- Jest w dużej mierze tak jak mówisz lecz przyjrzyj się uważnie a twe myśli niech będą czyste i otwarte.- Linde ściągnął brwi pytająco.
-  Każde głosowanie i debaty na forach tematowych...ich wyniki są łatwe do przewidzenia i tych kilku ludzi wyrzuconych z ich fabryki w jakiś sposób poznało prawdę.
- Jaka prawdę??- spytał od razu Linde.
- Ano taką, że ktoś za tym wszystkim stoi, ktoś pociąga za sznurki każdego z nas. Głosowanie  się nie liczy, wyniki każdego  są już dawno przesądzone- Profesor wyprostował się dumny ze swojej wypowiedzi.- Mamy tu do czynienia z szarą eminencją niemalże doskonałą, jego lub ich pchnięcia i pociągnięcia są tak delikatne, że nie sposób ich zauważyć bez specjalnych umiejętności.-powiedział Laundrup.
 -Co to za umiejętności jeżeli można wiedzieć?- zapytał z przekąsem  Linde.
- Antropologia i etnologia mój drogi towarzyszu. Nauki te były od 50 lat stopniowo wypierane z wszelkich uczelni, zastępowane jak tłumaczono doskonalszymi dziedzinami, dzięki temu nikt nie zadawał pytań, ludzie zaczęli zapominać i poddali się mimowolnie kontroli. Wszyscy jesteśmy marionetkami,nic nie znaczącymi  elementami globalnej układanki. - odrzekł powoli i wyraźnie profesor.
 -Nie jest możliwe aby społeczeństwo utrzymało tak wysoki poziom rozwoju gospodarczego, kulturalnego czy naukowego prowadząc się samopas przez tyle lat. Po kilku latach takiej „prawdziwej” demokracji- kontynuował. – Ludzkość zamknęła by się w populistycznych enklawach gdzie coraz bardziej bezrozumna i egocentryczna większość poprowadziła by nas do totalnego rozkładu gospodarczego, kulturowego i oczywiście naukowego. Jeżeli teraz wyjrzymy przez okno zobaczymy idealnie pracujący mechanizm polityczny i gospodarczy, dlatego nie podlega dyskusji to, że ktoś z ukrycia steruje tym wszystkim. - Linde chciał już coś wtrącić lecz Laundrup podniósł ton i mówił dalej.
- I nie oszukujmy się, z roku na rok jego władza jest coraz większa i silniejsza, sięga dalej i głębiej. W jakimś momencie ta bańka zasłony pęknie i wszyscy zobaczymy kto lub co się za tym kryje ale może być wtedy za późno. Już jest późno. Dwa lata temu powstała tajna policja cybernetyczna. Czy pamiętasz aby było jakieś głosowanie lub chociażby wzmianka o L.I.S.T. Na jakimkolwiek oficjalnym forum?- Nie czekał na odpowiedź, wszyscy doskonale ją znali.
- Czarna Liga powstała, mój przyjacielu po to właśnie aby zdemaskować i ukarać człowieka lub ludzi którzy mają czelność i odwagę mówić nam jak żyć, głosować, jaką przyszłość wybrać dla naszych dzieci. Mimo że nie widać aby sprawy przybierały zły obrót to musimy być gotowi uderzyć w samo serce, raz i na zawsze uciąć głowę fałszywym władcom. Teraz żyje nam się dobrze lecz wyobraź sobie, że do władzy dojdzie za kilka czy kilkanaście lat człowiek zły, chciwy i samolubny. Co się wtedy stanie z naszym światem, z naszymi dziećmi. Będziemy skazani na jego łaskę?!- profesor aż poczerwieniał , monolog pochłonął go całkowicie.
 Linde spojrzał na Marrisę pytająco a ona kiwnęła mu jedynie głową.  Zgadza się z profesorem. Linde wstał bez słowa . Chodził w tę i z powrotem po salonie kiwając głową , rozważając wszystkie słowa Marrisy, profesora Laundrupa i swojego ojca sprzed 3 lat. Trwało to kilka minut lecz gdy w końcu stanął na środku i spojrzał na nich swoimi niebieskimi oczami nie mogło być żadnych wątpliwości. Linde Kapper podjął decyzję... jest z nami. Marrisa uśmiechnęła się  z  ulgą.

środa, 6 marca 2013

ROZDZIAŁ IV



W tym samym czasie w Georgetown...
Nie pamiętał jak to się zaczęło. Wiedział, że znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze.
Jak zwykle zresztą. 
Jakiś łysy drab  nagle, bez ostrzeżenia próbował znokautować go przy pomocy kija golfowego. Linde w ostatniej chwili schylił się a kij zmiótł wszystko z lady. Roztrzaskane kryształowe  kufle i metalowe kieliszki poleciały na ukrywającego się za stołem, barmana.
Mocnym uderzeniem w splot słoneczny kontratakował- bezskutecznie.
 Łysy, wyglądający na szumowinę typ  tylko jęknął cicho i cofnął się dwa kroki. Linde zyskał jednak kilka cennych sekund. Podniósł z ziemi ciężką szklaną popielniczkę.
W tym momencie obraz zmienił ostrość. Łysy osiłek i  kotłujący  w barze ludzie rozmazali się.
Potem, nagła ciemność wszystko przesłoniła. Padł na kola i jak szmaciana lalka rozłożył się na ziemi.  
Po kilku sekundach a może godzinach zaczęło mu wracać czucie w kończynach. Ktoś próbował go podnieść. W końcu otworzył oczy.
We mgle klęczała jakaś piękna istota. Nie widział dokładnie ale na pewno miała rude włosy, jasną skórę i duże, soczyste, czerwone usta. Po lewej stronie twarzy od brwi przez całe oko do policzka wimplantowany miała moduł cybernetyczny.
Obraz wyostrzył się.
Ubrana była wyzywająco w skórzane obcisłe spodnie i zieloną termoaktywną kamizelkę. Pochyliła się nad nim i poczuł cudowny zapach korzeni wymieszanych z whisky.
Tłum szarpiący się nad nimi rozproszył się .
-  Oj, przepraszam!!- krzyknęła ruda dziewczyna klękając obok swojej ofiary.
Sprawdziła puls i podstawowe dane medyczne  z ehanda.
-  Nic ci nie będzie...- powiedziała bardziej do siebie, uspokajając się trochę.
 Linde położył głowę z powrotem na ziemi. 
Bijatyka przeniosła się już w okolice drzwi wyjściowych gdzie nieustannie wypychał wszystkich spanikowany właściciel knajpy.
-  Przepraszam.- powtórzyła dziewczyna.- Celowałam w tego łysego, on uderzył moją koleżankę ale nic jej już nie jest bo Marta ją zaprowadziła na zaplecze...- potok słów wypływał bardzo szybko z jej różowych ust. Linde  nic się nie odezwał.
- Ona upadła a ja szybko wycelowałam w tego wieśniaka i rzuciłam- tłumaczyła się  dziewczyna.- Ale nagle wziąłeś tą popielniczkę  i zamiast niego to ty dostałeś...Przepraszam...mam na imię Marissa...-
 Linde uśmiechnął się do niej. Była solidnie wystraszona.
-  Będziesz gwiazdą  Ce-We – powiedział. Język jeszcze nie chciał go słuchać.
-  Ja jestem Linde, Linde Kapper.-
Też się uśmiechnęła  i pomogła mu się podnieść.
 -  Musisz przyjść w piątek na Akademiki będziemy grać  z Lintawn Collage. Szkoda żeby taki talent jak twój się zmarnował- zażartował Linde.
 Sięgała mu do ramion. Widząc , że nic mu nie jest wyraźnie się rozluźniła.
-  Ok, ok, przyjdę... chodź się czegoś napić bo ręce mi się jeszcze trzęsą.- Nie czekając na odpowiedź skierowała się  do stolika z niedopitymi drinkami.
Poszedł za nią.

Trzy tygodnie później Linde i Marissa zostali  parą. Przeprowadził się do niej bo miała własne mieszkanie na obrzeżach miasta.  Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze mógł przeznaczyć na cotygodniowe imprezy.  Linde myślał , że spotkał odpowiednią dziewczynę. Nie robiła mu żadnych wyrzutów , pomagała mu w nauce i nawet nie przeszkadzało mu, że jest 4 lata starsza. Wieczorami siadywali  w salonie i długimi godzinami rozmawiali. Lista tematów wydawała się im nieskończona.  Zaczynając jeden nigdy nie wiedzieli na czym skończą i nigdy się ze sobą nie nudzili. Rozmawiali o sobie, o swojej rodzinie, szkole, pracy i polityce. Uwielbiali się ze sobą kochać, jeść , spacerować. 
-  Znasz  profesora Landruppa?- zapytała pewnego wieczoru Marissa, leżąc na plecach obok Lindego. Kręciła w palcach  kieliszkiem pełnym wina.
  Chyba wykłada u was, cybernetykę praktyczną...- powiedziała tonem jakby nie była pewna do końca.
Linde myślał akurat o czymś innym .
-   Nie... chyba nie malutka.- odpowiedział po dłuższej chwili.
Marissa usiadła naprzeciwko niego i spojrzała mu prosto w oczy.
 - Nie swędzi cię pod tym??- zapytał nagle Linde śmiejąc się i puknął ją delikatnie palcem w płytkę implantu.
-  Co?? Nie, nie swędzi- pokiwała z rezygnacją głową.
-  Dostałam zaproszenie z mojego laboratorium na spotkanie i sympozjum prac tego Landruppa w twojej uczelni.- powiedziała.
 Linde zmarszczył  brwi i podrapał się po gęstych bokobrodach.
-  Zaraz , zaraz to czemu ja nic o tym nie wiem? - zapytał
-  No właśnie. Dlaczego? Myślałam , że wiesz co to za typ.- Uśmiechnęła się  i położyła mu głowę na kolanach.
-  Ty w ogóle chodzisz na zajęcia? - Uszczypnęła go w bok.
 Wiedziała jaki jest wrażliwy na punkcie swojej szkoły i , że chce zostać żołnierzem zawodowym jak jego ojciec.  Nie było łatwo przebrnąć  przez drobne sito w Akademii Wojskowej Zachodniej Ameryki.
Linde nic nie odpowiedział na zaczepki swojej dziewczyny.
-  Lubisz cybernetykę??- tego tematu jeszcze nie podejmowali uświadomiła sobie Marissa pytając.
-  Będę miał ją dopiero za rok więc jeszcze nie wiem ale podejrzewam, że ciekawe to nie będzie- skończył patrząc na nią z góry.
-  Mylisz się. Jest to najciekawsza dziedzina nauki. Dlatego wzięłam te zaproszenia i pójdziemy na to spotkanie tak jak chodzimy na te twoje cotygodniowe imprezy...Bez gadania!- uśmiechnęła się do niego szczerze i wbiła mu  palec w bok, aż podskoczył.
- Dobra, dobra ... au uu...tylko mnie nie kłuj- krzyknął Linde, nienawidził sójek, jak to nazywała jego babcia.
- Pójdę z tobą szantażysto, pójdę...- zanosił się już ze śmiechu a mała ruda dziewczyna cały czas go atakowała.- Uwielbiam cybernetykę...kocham!- krzyczał Linde.
Po chwili szamotaniny zaczęli się przytulać, całować ...i zgasili światło...

Na zewnątrz jeszcze było ciemno ale Marissa już nie spała. Nie mogła się doczekać dzisiejszego dnia. Siedziała na brzegu łóżka w zielonej koszuli nocnej i wpatrywała się w śpiącego jeszcze Lindego. Zostało jeszcze 20 minut do nastawionego alarmu. Wstała powoli żeby nie obudzić chłopaka. Podeszła do okna i nacisnęła na panel obok klamki. Szyby automatycznie rozjaśniły się stając z całkiem czarnych przeźroczyste.
Widok był wspaniały, pogrążone w nocy Georgetown robiło  wrażenia na każdym nawet na miejscowych.
Z dzielnicy Shorterm gdzie mieszkali ze 123 piętra widok rozchodził się na pogrążoną jeszcze we mgle Stant Area i Dzielnicę Vary. Stalowe i betonowe wieżowce stały obok siebie w milczącej chwale ich majestatu. Niektóre wysokie na 1200 metrów budynki miały zatopione w chmurach szczyty, arcydzieła ludzkiej architektury. Zapełnione i przepełnione ludźmi wszelkich klas społecznych.  Od hydraulika po doktora z uniwersytetu czy lekarza. Nie było podziałów .
Marrisa  przyglądała się tętniącemu życiem  miastu.
Autostrady z magnezjum wiły się między dzielnicami   i budynkami tworząc gęstą wielopoziomową sieć połączeń. Arterie nieprzerwanie płynących pojazdów utrzymujących miasto przy życiu. Przez okna nie dochodziły żadne dźwięki ale wystarczyło uchylić delikatnie szybę i pochłaniał wszystko bezustanny monotonny  pomruk miasta. Ciągły szum i  skowyt. W zielonych oczach Marrisy odbijały się   światła. Neony i lampy magnezyjne oświetlające autostrady , migoczące reflektory malutkich pojazdów i mrugające halogeny oświetlające najwyższe budynki. Co kilka minut między drapaczami chmur przelatywał jakiś samolot lub helikopter ciągnąc za sobą wielki cyfrowy baner reklamowy. Rozświetlał wtedy całą prawie dzielnice.
Budzik zaczął dzwonić nieustępliwie o 5-30.  Był 27 lipca 2125 roku- oznajmił beznamiętny maszynowy głos. Linde przeciągnął się i wzrokiem poszukał Marissy. Stała  przy oknie.
-  Hej, kotku, jeszcze dziesięć minut i wstaję, obiecuję.- Obrócił się na drugi bok i zamknął oczy.  Zaczęła szykować śniadanie , nastawiła na kawę i poczekała jeszcze 5 minut zanim  go obudziła .
Wyszli obydwoje w doskonałym nastroju.
Po  drodze do windy spotkali swojego sąsiada Marca Belliego
- Witam państwa.- zagadnął pierwszy zamykając drzwi swojego mieszkania.
-  Wychodzicie razem? o tej porze?- mówiąc cały czas się uśmiechał.
 - Cześć ty wścibska kanalio.- odparował bez namysłu Linde - Jedziemy na jakiś wykład do Debfour  a wiesz jakie walnięte jest tam połączenie.-
 Wsiedli razem do windy i za  około 45 sekund  byli już na samym dole. Czyste białe klatki ich wieżowca pachniały świeżo umytą podłogą.  Gdzieniegdzie jeszcze odbijały się mokre plamy. W recepcji jak zawsze siedział stary Mike Piks. Oglądał holonet albo spał bo nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi.
-  Dobry stary Mikey. - westchnęła Marrisa wychodząc z budynku.
- Jest już taki stary, wygląda na 120 lat...będzie mi go brakowało.-
 Chwyciła Lindego pod rękę i skierowali się w stronę najbliższej stacji metra.
 Słońce jeszcze nie docierało do tak nisko położonych części miasta.  Szczyty drapaczy rozświetlało już  jasno żółte światło  poranka. Jasna linia oddzielająca dzień od nocy powoli przesuwała się w dół odkrywając tajemnice pozostawione w mroku.
 Miasto było piękne, czyste, kolorowe i pachnące zielenią.  Tętniące życiem osiedla , graniczyły z szaro-białymi  apartamentowcami i biurowcami. Ludzie idący do pracy wydawali się szczęśliwi i zadowoleni.  Mimo, że ścisk robił się coraz większy i Linde z Marrisą  przeciskali się prawie bokiem by dostać się do stacji,  nikt nie miał o nic do nikogo pretensji ani nikomu nie czynił wyrzutów.
Na wielkim holograficznym wyświetlaczu przed dworcem wyświetlały się godziny przyjazdów i odjazdów linii metra oraz nazwy i poziomy  torów.
 Linde podrapał się bo bakach i spojrzał pytającym wzrokiem na Marrisę.
-  Spóźnimy się, kurwa mać!- powiedziała nie spuszczając wzroku z rozkładu.
        Szybko!- Chwyciła go za rękę i pociągnęła do środka.
 Słońce dotarło już do niższych poziomów i wdzierało się powoli na ogromny dworzec metra Central Shorten Overground Metro Station.
Morze ludzkich głów kłębiło wszędzie.  Jednak  wydawało się, że każdy wie doskonale co robić i gdzie się udać. Nie było żadnych zastojów czy niepotrzebnych kolejek. Płynna masa ludzi parła niepowstrzymanie jak lawa spływająca z wulkanu w swoich dawno wydrążonych korytach.
 Stali w kolejce do ostatniej kasy. Za około 7 minut powinni już być na peronie. Linde opierał się o ścianę, miał na sobie jak zwykle stary, znoszony, brązowy płaszcz.  Sięgał mu do połowy łydek. Mając swoje 190 cm wzrostu i 95 kg wagi robił dosyć groźne wrażenie. Po długich namowach pod płaszcz założył swoją najlepszą czarną koszulę. Uszyta była z jakiegoś dziwnego błyszczącego materiału. Marrisa stała tuż obok niego, trochę irytował ją jego wieczny spokój.  Spoglądała co chwilę na  pogodną twarz Lindego. Chociaż chciała mu dogryźć to nie mogła. Uspokajała się patrząc na jego beztroskę.  Niestety lub na szczęście zawsze wszystko się układało po jego myśli.  Miała tylko nadzieję, że tym razem też tak będzie i zdążą na metro.
Stało się tak jak mówił  od początku.
Zdążyli. Wsiedli do podstawionej kolejki w ostatniej chwili.
- Widzisz? Po co się stresowałaś?- powiedział siadając w wygodnym fotelu.
- Nie umiem tak jak ty niczym się nie przejmować. Taką mam naturę i już. Chyba dobrze się dobraliśmy.- Przytuliła się do niego spoglądając przez wielkie okno stojącego jeszcze na peronie wagonu.
Skład poruszył się delikatnie dając znać pasażerom , że zaczyna się przejażdżka .
Wagony z delikatnym sykiem podniosły się na około 50 cm w powietrze nad linie magnezyjne.
Bez tarcia , bez oporu pociąg  ruszył wzdłuż wijących się  torów.
Linde uwielbiał tą jazdę. Była to jedna z piękniejszych tras kolejki w Georgetown.
Znał  ją doskonale więc postanowił być przewodnikiem Marrisy po nieznanych zakątkach wschodniego Georgetown.
Płaszcz schował do obszernego schowka nad ich głowami i rozsiadł się wygodnie.
-  Patrz uważnie malutka, nie warto spać. -powiedział Linde obejmując ją ręką.
-  Jeszcze nigdy nie jechałem tak wcześnie, a podobno o wschodzie jest najlepiej.-
 Kolejka nabierała prędkości wznosząc się na coraz to wyższe poziomy.
Holoinformator w wagonie wyświetlał na bieżąco wszystkie dane jak   wysokość, temperaturę, następną stację czy czas pozostały do celu.
-  Proszę zwrócić uwagę na przepiękne skąpane w słońcu maszty Cybernetu, dzielnicy Vary- Linde zmienił głos wygłupiając się.
                     Ooo... właśnie tam po lewej- Marrisa podążała wzrokiem za jego ręką wskazującą coraz to nowe obiekty.
-  Rzeczywiście piękne.-
-  Po prawej natomiast, jakieś 300 metrów poniżej są słynne w całym Georgetown targi orientalne.-
Zza ogromnego, białego budynku, z mrugającym na czerwono napisem „SAWERY VARY” wyłoniła się wielka, złoto-zielona kopuła, słynnego targowiska. Światło słoneczne, oświetlające ją każdego ranka wpadało przez ogromne witraże do środka. Rozbijało się w miliony kolorowych części  sprawiając, że cały dach wyglądał jak z tęczowej bajki. Marrisa i Linde patrzeli na tą wspaniałą, kłębiącą i migoczącą grę świateł, z nieukrywanym podziwem.
Podróż do Debtfour miała planowo trwać 33 minuty, okazało się jednak , że przybyli na miejsce 2 minuty wcześniej.
W głowach cały czas mieniły im się wspaniałe widoki.
Zaraz po targu w Vary podziwiali cztery trójkątne wieżowce telewizji CNG. Wyglądały jak starożytne piramidy. Tylko 6 razy wyższe i trochę nowsze.
 Potem wjechali z wielką prędkością w nisko unoszące się chmury i podnoszącą się znad dzielnicy Tift Green mgłę.
Przez około 3 minuty za oknami mieli całkowitą biel.  Nagle bez żadnych zapowiedzi  wyłoniła się po ich lewej stronie najstarsza dzielnica, tzw. OldGeorge.  Wysokie, stare kamienice, udekorowane wspaniałymi ornamentami, nie dały się wypchnąć nowym, błyszczącym drapaczom chmur, ze stali i betonu. Tu kolej zwolniła gdyż nie znajdowali się tak wysoko. Z góry można było rozpoznać pojedynczych ludzi, krzątających się w wąskich, klaustrofobicznych uliczkach. Piękne wystawy sklepowe czy goniące się po dachach jakieś małe dzikie zwierzęta. Z pewnością koty.
 Potem pociąg znowu wzniósł się powyżej tysiąca metrów i pędząc coraz szybciej zaczął przebijać się między wielkimi fabrykami w Banger District i Black Ground.
Wychodząc z pociągu  czuli się jak po niespodziewanie wspaniałym seansie filmowym.
 Chwycili się za rękę i ruszyli w kierunku uczelni Lindego. Droga  nie zajęła im już długo i po około 10 minutach byli na miejscu.
Woźny, pan Felix, jak go wszyscy nazywali był jak zawsze w paskudnym nastroju. Stał oparty o ladę swojej dyżurki przy wejściu do kampusu.  Skanował swoimi wyblakłymi oczami każdego kto wchodził i wychodził. Linde mijając go poczuł się  jakby ukradł mu ostatni bochenek chleba.  Wolał  nie wdawać się z nim w dyskusje.
  -  Linde Kapper. Trzeci rok. Bezpieczeństwo publiczne u doktora Priusa.- wyrecytował.
       -  Oraz Marrisa Panakillis... Pracuje w Globe-throne Cybernetics.-
Felix spojrzał na swojego ehanda.
-  Widzę przecież to doskonale, Kapper. Po co ona tu jest?- spytał dosyć piskliwym głosem.
- Idziemy na sympozjum dr Laundruppa, do sali wykładowej w 6 skrzydle.- Patrzył Felixowi prosto w oczy.  W końcu  nie wytrzymał i wcisnął wielki czerwony guzik oznaczający „idźcie i nie pokazujcie się tu więcej”.
-  Dziękujemy panie Feliksie.- rzucił Linde na odchodne uśmiechając się do skonsternowanej dziewczyny.
-  Ja ci kurwa dam Felix , gówniarzu! Lepiej nie wracaj tą bramką  Kapper... zrobię ci... –
 Nie dosłyszeli już dalszych wyzwisk.
 Skierowali się z głównego dziedzińca, na wschód, wielkimi marmurowymi schodami w górę. Przeskoczyli dwa małe murki. Drogą na skróty, po 15 minutach przedzierając się przez park dotarli do sali z małym napisem na ścianie:
„Sympozjum naukowe na temat roli cybernetyki w kształtowaniu się postaw społecznych w drugiej połowie XXI wieku oraz początkach pierwszej połowy wieku XXII. Wykład poprowadzi prof. Klaudius Laundrup.”

- To tu.- sapnęła Marissa.
Strzepywała pozostałości z małej przeprawy przez dżungle, przyczepione do jej niebieskiej kurtki.  - Przypomnij mi żebym już z tobą nie chodziła żadnymi skrótami.- 
Linde uśmiechnął się ale widział, że jego dziewczynie daleko do śmiechu. Pomógł jej odczepić ostatnie rzepy z kurtki i weszli do sali.
W wielkim zwieńczonym łukowatym sklepieniem pomieszczeniu ludzie zaczęli się dopiero zbierać. - 7:43. Jesteśmy nawet za wcześnie malutka.- powiedział Linde ściągając ciężki płaszcz i podając go młodej szatniarce.
Nie odpowiedziała mu ani słowem.
Nie czekając na niego postanowiła zająć szybko miejsca jak najbliżej wysokiego podestu . Sala była rzeczywiście ogromna zbudowana w starym gotyckim surowym stylu. Oprócz wielkich łuków uwagę zwracała ogromna kamienna nawa po lewej stronie. Wszechobecny szary marmur, na podłogach i ścianach. Zamiast nowoczesnych lamp, na każdym z sześciu filarów podtrzymujących sklepienie migotała prawdziwa, płonąca pochodnia.
Linde czuł się tu jak w jakimś ogromnym starym kościele.  Milczący ludzie  zaczęli siadać w wielkich, drewnianych ławach wyłożonych miękkim, czerwonym materiałem.
 Linde obserwował wszystko z podejrzeniem i ciekawością. Echa kroków dookoła odbijały się od ścian , filarów i sufitu tworząc naprawdę prawdziwie podniosłą atmosferę wyczekiwania. Wszystkiego dopełniały migoczące cienie i odblaski pochodni.
-  Trzeba przyznać, że gość potrafi zrobić dobry klimat, mam nadzieję, że nie będzie mnie chciał ochrzcić...- Uśmiechnął się do siebie.
Marrisa udawała w dalszym ciągu , że go nie słyszy.
- Ok, już milczę.- Dodał  krzyżując ręce i ściągając brwi jak obrażony przedszkolak, któremu ktoś wziął ulubioną zabawkę.
Szurania, kroki, stuknięcia i szepty powoli cichły. Wszelkie odgłosy jakby przytłumiały się.
W końcu nastąpiła niczym nie zmącona cisza. Linde mimo że miał ochotę chrząknąć, kaszlnąć lub kichnąć by tylko zmącić przekornie tą absurdalną dla niego scenę. Powstrzymał się. Może ze strachu. A może jemu też udzielił się ciężki nastrój.
 Nie odważył się nawet poruszyć.
Obok niego, po prawej stronie usiadł jakiś mężczyzna w fioletowej koszuli z długą brązową brodą.  Z wyglądu i zachowania jakiś wykładowca lub naukowiec. Ręce położył równo na kolanach i nie ruszał się.  Facet  wyjął z brązowej torby,  którą położył pod nogami jakaś książkę i ułożył ją sobie na kolanach. Miała żółtą okładkę i dziwny tytuł napisany czarnymi starymi literami: „ Zaginione Nauki: Antropologia ” autor Robert... Jakiś tam. Linde nie mógł się doczytać.
 „Dziwne”,- pomyślał.
Spojrzał na Marrisę. Ona też jest jakaś  inna,  odkąd dotarliśmy do sali.
 Zaczął liczyć ławy i ludzi którzy w nich siedzieli. Około 240 osób. Rozświetlona tylko pochodniami gotycka sala i gość z dziwną książką na kolanach.
Zamknął na chwilę oczy. Ukazał  mu się natychmiast przed nimi jego stary pokój w rodzinnym domu. Ojciec siedział obok niego i mówił coś ale nie pamiętał co. Był  bardzo poważny a ja miałem nad tym pomyśleć. Tylko co to było? Linde próbował sobie to teraz przypomnieć.
Zacisnął powieki jeszcze mocniej. W końcu słowa zaczęły się stawać coraz wyraźniejsze. Połączyły się w zdania i dotarły do niego nagle z szybkością pędzącego grawitonu.  Wszystko zaczęło układać się w jedną całość i nie mógł przestać o tym myśleć.
Obrazy zostały brutalnie i nagle przerwane przez Marrisę. Bez pardonu zdzieliła go pięścią w lewy  bok. Linde otworzył oczy i wypuścił powietrze z głośnym stęknięciem, krzywiąc się z bólu.
 -  Ej...!?- szepnął z pretensjom w głosie.
 -  Ciii! Spójrz już idzie.  – powiedziała jeszcze ciszej jego rudowłosa dziewczyna.
 Rzeczywiście z drugiego końca wielkiej sali dochodziły  odgłosy ciężkich powolnych kroków. Podeszwy ów osobnika musiały być podbite jakimś metalem gdyż  dodawały do dudnięcia cichy metaliczny stukot. Po kilkunastu sekundach napięcia, wyłonił się przed nimi mężczyzna w średnim wieku około 55 lat. Gładko ogolony, z rzadkimi białymi włosami na czubku głowy, zaczesanymi na lewą stronę.  Rysy miał dość ostre, podbródek kanciasty, nos prosty a spojrzenie bardzo skupione i , można by powiedzieć nonszalanckie i  zuchwałe. Ubrany był w ciemny płaszcz sięgający połowy łydek, z dużymi czarnymi guzikami w dwóch szeregach po dziesięć w każdym. 
Skupiał na sobie spojrzenie każdego bez wyjątku na sali.  Ręce złożył przed sobą jak do modlitwy.
 - Witam wszystkich przyjaciół!!- Głos miał mocny lecz delikatny i melodyjny, bardzo czysty.
-  Widzę również, nowe twarze razem z nami. Bardzo dobrze...nie chcę was zanudzać przydługawym wstępem więc może od razu przejdźmy do prezentacji.-
 Obrócił się i włączył coś na pulpicie stojącym obok niego. Obraz pojawił się natychmiast, wyraźny i czysty. Przedstawiał stado szympansów w gęstym lesie siedzących na wielkim drzewie.
Obraz był statyczny.
 Linde i Marrisa tak jak pozostali wpatrywali się w niego  bardzo wnikliwie.
- Co to ma wspólnego z cybernetyką??- spytał Marrisy, nie spuszczając wzroku z obrazu.
Nie powiedziała mu nic.  Jedynie kiwnęła ledwie dostrzegalnie  głową, co mogło znaczyć, „dowiesz się”. 
 - W XIX wieku,  Karol Darwin doszedł do wniosku. Po wielu latach badań i poszukiwań, że świat istot żywych każdego gatunku i rasy ulega ciągłej ewolucji.  Począwszy od prymitywnych bakterii po homo sapiens cały czas się zmienia. Stworzenia żywe pod wpływem czynników zewnętrznych w toku rozwoju ewolucyjnego,  przystosowują się w coraz lepszy sposób do... życia.-  Mówił dalej.
- Do...rozmnażania się. Przyjrzyjcie się uważnie temu obrazowi. Małpy na dole, na ziemi. Nad nimi siedzą wyżej większe i silniejsze małpy a na samej górze siedzi przewodnik stada.- Zamilkł na chwilę aby każdy mógł spokojnie temu się przyjrzeć.
 - Co by było gdyby wszystkie małpy weszły na najwyższą gałąź?- Nie czekał na czyjąkolwiek odpowiedź.
                     Co by było gdyby te małpy przestały starać się strącić przywódcę z najwyższej gałęzi? Lub gdyby to przywódcy zeszli na ziemię stając się zwykłą małpą.  Gdyby wszystkich samców postawić obok siebie. To wtedy moi drodzy...- obrócił się twarzą do zebranych.Małpy by zginęły! Nie od razu, nie nawet za sto lat ani za 500 ale stało by się to, na pewno. Stało by się tak bo, wszystkie  zaczęły by słabnąć. Nie mając konkurencji, nie mając po co być silniejszymi , lepszymi i większymi. Wszystkie te istoty stały by się identyczne z wyglądu, zachowania a co najgorsze identyczne genetycznie. Dlatego...- Głos jego niósł się potężnie między filarami i docierał z taką samą siłą do każdego słuchacza.
                     Potrzebny im jest najsilniejszy samiec aby młode samce mogły w końcu strącić lub zabić starego, a stary ma za wszelką cenę nie dać się obalić.- Echo jego głosu milkło powoli.
-  Czy gdyby mrówki, tak często porównywane niegdyś do społeczności ludzkiej, pozbawić królowej to żyło by im się lepiej? Gdyby wszystkie mrówki były robotnicami lub strażniczkami. Gwarantuję wam, że nie przetrwały by długo żadne stworzenia!-
Na sali podniósł się cichy szmer potakiwań i ogólnego poruszenia.
Również Linde zainteresował się tym o czym mówił profesor Laundrup i nie spuszczał go z wzroku.
 Zdjęcie z małpami zniknęło a na jego miejsce pojawiło się, tym razem zdjęcie faraona na tle ogromnych piramid. Dookoła nich uwijali się robotnicy popędzani przez nadzorców z batami w rękach.
 Lindemu przypomniały się jak żywe budynki telewizji CBN mijane kilkadziesiąt minut wcześniej w pociągu .
Nagle słowa ojca znowu zawitały do jego świadomości z pełnym zrozumieniem.  Ciężko mu było przyjąć to wszystko co mówił mu ojciec oraz to,  co dzisiaj usłyszał za prawdę.  Nie czuł się przekonany. Nie był już pewny co myśleć.
Powoli docierała do niego świadomość, że od tej pory nic już nie będzie jak dawniej. Coś w nim samym bardzo mocno pchało go w kierunku  przyznania racji profesorowi. Łamał się i gryzł ze swoimi myślami. Starał się myśleć racjonalnie, uspokoić  wewnętrznie. Wszystko jednak na nic.  Nie mógł znaleźć żadnych argumentów pozwalających mu chociażby minimalnie podważyć teorię Laundrupa.
Był pewien, że jeszcze przed chwilą, zanim usłyszał to wszystko, potrafiłby przedstawić setkę powodów dlaczego się z nim nie może zgodzić.  Podświadomie i świadomie czuł , że się zmienia. Jego mózg przestrajał się  na program nadawany jedynie przez dziwnego profesora. Jakby  on i świat dookoła niego przechodzili właśnie metamorfozę, zmieniali punkt z którego będą się nawzajem obserwować.

Zrobił się blady a ręce zaczęły mu się strasznie pocić. „To chyba broni się mój organizm.”-pomyślał. „Jego argumenty wcale nie były tak niepodważalne i celne, więc co się dzieje?”- pytał się w myślach.
Marrisa kątem oka zobaczyła dziwne zachowanie.  Nie spytała się o nic a w jej oczach pojawiła się prawie niezauważalna iskra zadowolenia. Zwróciła wzrok z powrotem w stronę profesora.   Obserwował w milczeniu swoich słuchaczy. Dawał każdemu czas na przemyślenie tego wszystkiego co przed chwilą usłyszeli.
Milczący faraon  spoglądał dumnie na zebranych, ale jakby szczególną uwagę poświęcił Lindemu. Oczekiwał na jego reakcję po słowach Laundrupa. Lecz faraon żadnej reakcji nie mógł dostrzec, jeszcze nie teraz.
 Chemikalia krążące w żyłach swojej ofiary w połączeniu z neuro-stymulantami nie osiągnęły jeszcze swojej najwyższej mocy, mózg Lindego bronił się skutecznie.
 Porażka była jednak nieunikniona.
Wtem... migoczącą pochodniami i gęstą ciszę przerwał  potężny huk.
 Rozniósł się po wielkiej sali echem  w tę i z powrotem a wraz z nim błysnęło rażące ,białe światło. Snop skierowany był na profesora i jego hologram, który prawie już zniknął .
Wszyscy zwrócili się w kierunku źródła światła. Było to jak naliczył Linde,  dziewięciu mężczyzn w jasnych mundurach. Pierwszy z nich niósł niewielką latarkę z której wydobywał się ten jasny, oślepiający blask. Za nim dwójkami szli pozostali. Odgłosy ich równych miarowych kroków zabrzmiały mocno dookoła. Mijali wielkie ławy wypełnione słuchaczami i zbliżali się do profesora cały czas go oświetlając.
Laundrup zasłonił oczy lewą ręką i w momencie kiedy otwierał usta aby coś powiedzieć... człowiek z latarką już zaczął.
-  Proszę wszystkich o pozostanie na miejscach i wykonywanie rozkazów!! Ja jestem porucznik Klorr z L.I.S.T., Departamentu do walki z cyberprzestępczością!!! ...- Na te słowa profesor stanął jak wryty.  Na jego twarzy widać było doskonale niedowierzanie połączone ze strachem.
 Spojrzał  w kierunku Marrisy i rzucił się w prawo zdumiewająco szybko jak na jego wiek.
 Linde z tego co było dalej niewiele zapamiętał.
Z pewnością powstał po skoku Laundrupa  straszliwy chaos. Wszyscy jak jeden podnieśli się z miejsc i ruszyli w kierunku funkcjonariuszy. Prawdopodobnie po to by dać mu szansę uciec blokując im przejście. Było słychać krzyki, płacz i lament.
Pamiętał, że Marrisa pociągnęła go mocno za rękę i pobiegli z nisko pochylonymi głowami w stronę uciekającego profesora.
Listowcy, zanim zorientowali się w sytuacji byli otoczeni już przez dziki tłum.
Nie milkł odgłos przeładowywanych pistoletów i krzyki dowódcy.  Nic z tego już nie dało się zrozumieć.
 Marrisa i Linde biegli jakieś 50 metrów w prawo, ominęli wielką granitową kolumnę a za nią zobaczyli skulonego, wystraszonego profesora.
- Profesor?!-  krzyknęła Marrisa zaskoczona.
- Proszę biec z nami, pomożemy panu!!-
W tym momencie jakiś głos w głowie Lindego próbował się przeciwstawić Marrisie. Coś w nim targało w całkiem inną stronę. Chwycił ją tylko za rękę lecz nic nie powiedział.
 Pobiegli do małych drewnianych drzwi którymi Laundrup wszedł do sali.
 - Znajdą mnie tutaj  prędzej czy później, nie możemy tu zostać !!- krzyczał spanikowany do dziewczyny Lindego.
 - Wiem!- odpowiedziała mu krótko i nie przestając biec otworzyła swojego ehanda.
 W ciemnym, wąskim korytarzu wyświetlacz na jej ręce rozmywał się przy każdym  ruchu.  Dawał na szczęście wystarczająco dużo światła, by  nie przewracali się o stojące co kilka metrów na ich drodze krzesła i stoliki.
 Drzwi po prawej.
 Zamknięte.
 Następne, i następne również.
 W końcu, któreś z kolei drzwi cicho jęknęły gdy Marrisa je otworzyła. Zamknęła je natychmiast gdy tylko  Linde wszedł do pokoju. Zapaliła światło. Było to małe pomieszczenie gospodarcze z automatycznym „myjkiem” w prawym rogu i różnego rodzaju środkami chemicznymi na całej lewej ścianie.
 - Musimy pomyśleć co robić.- rozkazała Marrisa cicho.
Profesor usiadł na ziemi opierając się o nieczynnego „myjka”. Jego jasny sweter unosił się szybko pod wpływem oddechów.
„Chyba jest bardziej przestraszony niż zmęczony.”- pomyślał Linde, jednak nic nie powiedział. Przyglądał mu się tylko.
- Korytarz przed nami prowadzi do głównego hallu.- Marrisa odczytywała dane z ehanda.
 - Rozwidla się w pięciu kierunkach. Jak tylko do niego dotrzemy, skręcamy w prawo i za 200m ponownie, pierwszym korytarzem w prawo.- mówiła szybko i zdecydowanie.
 Linde tylko przez ułamek sekundy chciał zadać pytanie, ale nie mógł zebrać myśli... Nie odezwał się a po chwili zapomniał już o tym.  Skupił się na tym aby tylko udało im się uciec.
 Czas na pytania przyjdzie później.
 Ruszyli.
 Zgasiła światło i otworzyła drzwi. Z lewej strony dochodziły już jakieś odgłosy ale jeszcze nic nie widzieli. Pobiegli w prawo tak jak mówiła i po chwili dostali się na oświetlony, pełny ludzi hall . Na środku przy wielkiej fontannie jacyś studenci głośno śpiewali i śmiali się. Inni opierali się w małych grupkach o białe marmurowe ściany okrągłego pomieszczenia.
Marrisa skręciła od razu w prawo, oddychała głęboko a profesor i Linde zwolnili za nią kroku. Nikt na szczęście nie zwrócił na nich uwagi.
Przeszli jakieś 25 metrów w kierunku pierwszego po prawej korytarza.
- Stójcie!- prawie krzyknęła Marrisa.
- Straż studencka! Pewnie mają nas zatrzymać.-
Stanęli udając, że nie patrzą w kierunku czterech dobrze zbudowanych chłopaków, ze straży. Skanowali najbliższy teren wyciągniętymi ehendami.
- Ich skanery mogą mieć maksymalnie 15 metrowy zasięg więc jeszcze nas nie namierzyli.-powiedział Linde uspokajającym tonem.
 Profesor trzymał się cały czas blisko Marrisy. Już nie przypominał tego pewnego siebie mówcy sprzed 5 minut. Widać było w nim zbyt wielki strach jak na tak prozaiczną sprawę.
Stanęli blisko fontanny w kształcie wielkiej                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      opony, z której czubka wystrzeliwała mgiełka wody.
 Czuli ją już na twarzy i włosach.
 Mijały kolejne sekundy.
W  końcu Marrisa studiując ehanda zmieniła trasę ucieczki, skierowała się do trzeciego korytarza licząc od prawej strony.
Starali się nie rzucać w oczy.  Widok profesora, który cały czas kurczył się za Marrisą zwrócił już uwagę kilku co bardziej spostrzegawczych studentów. Ci zaczęli się śmiać i pokazywać dziwną scenę palcami.  Skierowało to  na nich spojrzenia strażników studenckich, skanujących cały czas w pobliżu pierwszego wyjścia.
 Jeden z nich ruszył w ich kierunku.
- Nie patrzcie na niego. Profesorze!!! Proszę się ode mnie odsunąć bo zwróciliśmy już na siebie niepotrzebną uwagę.- wycedziła przez zęby Marrisa.
Przyspieszyła kroku jednak strażnik idący za nimi chyba się już zorientował ,  zaczął coś krzyczeć.
Jeszcze  bardziej przyspieszyli kroku.
 -STAAAĆ!!!- ryknął w końcu wysoki strażnik o mongolskim wyglądzie na całe gardło.
 Wszyscy w promieniu 50 metrów skierowali spojrzenia na niego. Po chwili podążając za jego spojrzeniem na  trójkę uciekinierów.
 Nastąpiła cisza.
 Przez kilka sekund Linde ze swymi towarzyszami  nie zwracali  na to  uwagi. Szli przed siebie.
 Zostało jakieś 10 metrów do trzeciego wyjścia. Jednak strażnik nie ustępował , nie dał się oszukać i ruszył w ich kierunku pewnym krokiem a za nim jego trzej towarzysze którzy zdążyli już go prawie dogonić.
 Gdy kątem oka Linde zobaczył idących za nimi osiłków pchnął profesora przed siebie.
- Biegiem!!!- krzyknął.
 W tej samej chwili  cała trójka rzuciła się pędem w otwarte wyjście. Biegli co sił w nogach. Jakieś 20 metrów za nimi słyszeli czterech strażników. Marrisa wiedziała , że nie zdołają im uciec mając profesora ze sobą. Rzuciła szybko okiem na zmieniającą się cały czas mapę ehanda.
 Wybrała  schody zaraz po lewej i pierwsze otwarte drzwi po lewej stronie.
 Weszli tym razem do pustej sali wykładowej w kształcie dawnych muszli koncertowych.  Nie było żadnego drugiego wejścia.
Marrisa i Linde zamknęli wielkie podwójne drzwi od środka i jeszcze dodatkowo dosunęli do nich krzesła blokując je dość solidnie. Gdy dosuwali czwarte krzesło do ciężkiej mosiężnej klamki, z drugiej strony ktoś pociągnął za nią mocno. Zamek i krzesła  spełniły swoje zadanie.
 - Nie mamy szans. To już koniec.- odezwał się smutnym głosem profesor Laundrupp.
 Marrisa jednak ani myślała się poddawać, nie spuszczała wzroku z ehanda.
- Mamy około 3 minut zanim dotrze tutaj oddział LIST, niestety nasza barykada nie wytrzyma minuty z ich ciężkim sprzętem. 
- Musimy coś wymyślić- minę miała nietęgą.
-  Mam...pytanie.- zaczął  w końcu po chwili ciszy Linde.
- Czy nie powinniśmy czasami rozważyć poddania się??... Bo jak boga kocham, kurwa mać nic przecież nie zrobiliśmy, więc nic nam nie mogą zrobić. Przesłuchają nas pewnie, spiszą nasze dane i tyle.- Myśli Lindego stały się teraz czyste i klarowne, dotarł do niego cały absurd sytuacji. Począwszy od tego dziwnego wykładu w dziwnej sali kończąc na ucieczce z jakimś nawiedzonym  idealistom  coś mu tu zaczęło nie pasować i miał zamiar właśnie w tej chwili się wszystkiego dowiedzieć.
- Jeżeli, dziewczyno, teraz nie wyjaśnisz mi dlaczego spierdalałem  po mojej uczelni z jakimś jajogłowym profesorem, przed jakąś tajną policją, to się wkurwię i zaraz wyjdę ich spytać. I dlaczego wydaje mi się, że ty znasz kurwa wszystkie odpowiedzi na moje pytania?!- Linde prawie wykrzykiwał te zdania do swojej dziewczyny, która jeszcze chyba nigdy nie widziała go tak zdenerwowanego.
Marrisa cofnęła się o krok i stanęła przy doktorze, patrzyła Lindemu cały czas prosto w oczy.
-  Nie mamy czasu teraz na wyjaśnienia, więc proszę cię tylko żebyś mi zaufał...-
-  Nie,nie,nie!!- krzyknął Linde a kropelki jego śliny poleciały prosto na kurtkę Marrisy.
-  Nie wiem co się ze mną działo przez ostatnie pół godziny ale możesz to już nazwać zaufaniem. Dziewczyno jestem już tutaj z tobą a teraz czas na kilka odpowiedzi- Za drzwiami słychać już było coraz większy hałas, ktoś walił w nie rękoma z całej siły i kazał im natychmiast otwierać.
- Kochanie, musisz zrozumieć , że nasz świat wcale nie jest tak idealny jak nam wmawiają wszyscy dookoła.- mówiła do niego cicho i spokojnie bez emocji a walenie do drzwi z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze.
- Jest w tym mieście pewna organizacja, która walczy o wolność dla naswszystkich ... Linde ... musisz mi uwierzyć!!- mówiąc ostanie zdanie głos jej się już załamywał.
-  Nie chciałam ci wcześniej o niczym mówić żebyś się mnie nie wystraszył i nie pomyślał , że jestem jakimś spiskowym oszołomem... Nie jest tak. Organizacja ma coraz więcej członków i już niedługo będziemy mogli wreszcie coś zmienić w tym chorym systemie. Przypomnij sobie co mówił profesor. Pomyśl o tym.- kontynuowała Marrisa cicho.
- Jeżeli wszystko jest tak wspaniałe  to dlaczego chcieli aresztować profesora? Dlaczego wysłali na zwykłe spotkanie elitarną jednostkę tajnej policji, która przed nikim nie odpowiada?- Linde słuchał dalej.
- Mów!!- poprosił.
- Od czterech lat jestem członkiem Czarnej Ligii. Staramy się... chcemy dotrzeć do kogoś kto pociąga za sznurki tego całego systemu. Nie wydaje ci się dziwne, że tak zależy im aby nas złapać?- To pytanie zasadziło niepewność w głowie Lindego.
- Odwrócił się od Marrisy i profesora i podrapał po swoich długich pejsach. Przez dwie minuty nie odzywał się do nikogo .
W tym czasie jednostka LIST dotarła powiadomiona pod drzwi sali. Nie byli w nastroju do negocjacji toteż gdy odesłali ostatniego ze strażników, przystąpili od razu  do działania.
 Walenie w drzwi ucichło i  Marrisa usłyszała dziwne szumienie za drzwiami.
-  Szykują echorezonator profesorze!! Co robić!?- Linde chodził w tę i z powrotem zamyślony.
-  Słuchajcie!!- odezwał się nagle.- Za około 30 sekund rozwalą drzwi echorezonatorem. Pomóżcie mi to podnieść!!- krzyknął szybko do Marrisy i profesora.Teraz już wiedziała, że kupiła sobie więcej czasu u niego. Poczuła się zadowolona.
  Tymczasem listowcy przystępowali do ostatniej fazy zadania.
-  Cel plus dwa znajduje się w środku!!- odezwał się policjant w szaro-stalowym mundurze z dużymi kieszeniami po bokach i czarnym pasem taktycznym na którym zawieszone miał cztery granaty błyskowo - hukowe, nóż trytonowy o zakrzywionym ostrzu i pistolet  ZX 15 Woltex.
Każdy funkcjonariusz miał oprócz tego specjalne gogle taktyczne zakrywające twarz od nosa w górę. Na prawym ramieniu odróżniała się granatowa naszywka: G-Town L.I.S.T. Unit 20099. Kolega z drużyny podał mu echorezonator USW-10 po czym przystąpił od razu do przestrajania go na odpowiednią moc.
-  Drzwi nie są stalowe. To czyste drewno, nastaw na 1/3 mocy, powinno wyrwać z zawiasami.- powiedział dowódca stojący tuż za nim .
 USW podczas przestrajania wydawał zawsze dziwny syczący dźwięk .
 -  Nie ma stąd innego wyjścia poruczniku, mamy ich!!- powiedział jeden z policjantów po prawej stronie.
Różnili się tylko i wyłącznie numerem na naszywce  lecz każdy z dziewiątki wiedział doskonale  kto jest kim, dzięki goglom które podawały im bezpośrednio przed oczy dziesiątki różnych informacji.
- Powtarzam panowie, używamy pocisków obalających!! Brawn, Solinski i Gregor lewa strona! Bob, Pollus prawa!  Ja, Missak, Lloud i Panthen biegniemy do przodu tam gdzie się teraz znajdują!- porucznik Klorr wydał rozkazy szybko i beznamiętnie. Każdemu z funkcjonariuszy porucznik wysyłał na bierząco dodatkowe dane.
 -6!
- 4!
- 3,2,1!!!...-
Drzwi otworzyły się w tej samej chwili gdy sierżant Missak nr 20099 nacisnął spust echorezonatora USW-10.
Potężna fala skoncentrowanych cząsteczek zjonizowała powietrze dookoła i runęła tam gdzie przed chwilą były zamknięte drzwi. Nie napotkawszy oporu pobiegła 1,5 metra dalej gdzie za granitową płytą siedział Linde opierając się o nią z całej siły.
 Gdyby moc ustawiona była na maximum płyta została by rozerwana w drobny mak a siedzący za nią Linde prawdopodobnie zginął by od obrażeń zadanych przez odłamki.
 Porucznik jednak kazał obniżyć moc, więc fala uderzyła w  idealnie gładką  płytę marmurową,   i odwróciła swój kierunek.
Odbite od 20 centymetrowej tafli marmuru cząsteczki pędziły teraz na spotkanie całkowicie zaskoczonych policjantów. Nowe dane wyświetliły się w ich goglach natychmiast. Przed ich oczami na ułamek sekundy błysnął komunikat: „Uwaga. Niebezpieczeństwo.” Nie mieli jednak wystarczająco dużo czasu by zareagować. 
Mimo , że fala uległa częściowemu rozproszeniu i osłabieniu...padli wszyscy prawie w tym samym momencie chwytając się konwulsyjnie za gogle.
Jedni miotali się jeszcze na ziemi inni leżeli nieprzytomni a między nimi powoli przechodzili Linde , Marrisa i profesor Laundrup.
 - Unieszkodliwiłeś całą jednostkę L.I.S.T!!!- powtarzał cały czas profesor przyglądając się leżącym policjantom.
Pobiegli przed siebie pustym korytarzem.
 Pół godziny później nie niepokojeni przez nikogo opuścili teren Uniwersytetu i udali się do mieszkania Marrisy korzystając z najbliższego przelatującego dronbusa.