niedziela, 3 marca 2013

ROZDZIAŁ I.

ROZDZIAŁ  I


Nowy świat
WSTĘP-PROLOG







Nikt już nie pamięta czasów, gdy idąc środkiem Brooklinu można było usłyszeć śpiew ptaków. Odeszły w zapomnienie chwile, gdy pytając kogoś o drogę, nie musiałeś trzymać ręki na ukrytej za pazuchą spluwie. Chromatyczne i wesołe, tłoczne ulice zamieniły się w klaustrofobiczne, brudne żłoby – koryta, którymi przepływały bez celu tłumy bezrozumnej hałastry. Handlarze, narkomani, prostytutki, wymieszani i podani na tacy razem ze skorumpowaną policją, i bezwzględnymi urzędnikami wielkich korporacji. Świat po raz kolejny zataczał koło historii i zbliżał się do następnej wielkiej katastrofy. Miało jednak jeszcze wpłynąć do oceanu wiele ton szlamu, zanim nadeszła prawdziwa tragedia. Lecz droga, którą podążała ludzkość niechybnie do niej prowadziła.

Brooklin, rok 2156.   
Mężczyzna opierał się o pustą witrynę sklepową. Spod nekto-gogli na jego głowie dochodziło ciche brzęczenie, a długi brązowy płaszcz skrzypiał przy każdym ruchu. Zgniótł papierosa ciężkim butem cały czas się rozglądając. Gogle nie skanowały tak szybko, jak by sobie tego życzył- nie miał jednak wyboru. Wykrywały 13 osób, żadna nie wyglądała podejrzanie. Lecz nagle...cel nr 11, w kierunku północnym, sektor 2B. Dane natychmiast rozbłysły przed oczami. Ruszył z cichym westchnięciem.
- Mam cie ty gnido!- szepnął pod nosem, a cień uśmiechu pojawił się na jego nieogolonej twarzy. Co raz szybciej zbliżał się do swojego celu. Jak na tak postawnego mężczyznę poruszał się zdumiewająco cicho i płynnie. Para buchała z ust coraz mocniej, a wzrok skupił na poruszającym się stosie odpadków. Jeszcze tylko kilkanaście metrów i wszystko będzie jasne – pomyślał.
Uspokoił oddech i sięgnął ręką pod płaszcz. Coraz więcej danych- płeć, wiek, waga, wzrost- informacje zalewały go nieustannie, lecz niczego nie przesądzały. Będzie musiał zdać się na stary sprawdzony sposób - w  ręce mężczyzny pojawił się srebrny Gunteck 12mm Omnia. Wycelował powoli. - Coś jest nie tak. - ta myśl nie dawała mu spokoju. Znowu żadnego ruchu. Mierzył bezlitośnie w kupę śmieci, czas zaczął mu się okrutnie dłużyć, a myśli kotłować w głowie. Muszę coś zrobić... Opuścił broń... Odpadki nagle wystrzeliły we wszystkich kierunkach.
Ze stosu obok zamkniętego sklepu zoologicznego wstał młody chłopak. Długie blond włosy zasłaniały oczy.- To na pewno on.- Zanim ostatnia butelka przestała się toczyć, z lufy Omni wystrzeliły pociski z rdzeniem przeciwpancernym. Młodzian jakimś cudem zszedł z torów, którymi pędziły, a te minęły go tworząc w ścianie dymiące dziury wielkości pięści. Nie przestawał strzelać, gogle pokazywały  ubywającą amunicję... 42,41,40... Z każdą serią przybywało tylko dziur w  ścianie...23,22,21. Rozgrzana lufa dymiła nieprzyzwyczajona do tak mocnej amunicji.  Stali patrząc na siebie. Zostało tylko 20 pocisków. -Mam nadzieję, że skurwysyn, się nie zorientuje- nagły skok adrenaliny przyniósł nowy pomysł. Wcisnął cyngiel celując w niewinną twarz podlotka - zamiast potężnego huku wyrzucających pocisk spalin, dało się jednak  słyszeć delikatne kliknięcie. Jedno, potem drugie i trzecie. W oczach draba błysnął płomień przerażenia i zaskoczenia. Potrząsanie i walenie w pistolet nic nie dało, z wściekłością zapakował więc go z powrotem pod płaszcz.
 Chłopak strzepnął kurz z ramion i rzucił się na  umięśnionego faceta nie mając nic oprócz swojej szybkości. Wynik starcia nie był przesądzony. Bandzior wyprowadził potężny i szybki hak na korpus dzieciaka. Ten ledwie zauważalnym zwodem przechwycił wielką pięść i wykorzystał jej rozpęd by wytrącić przeciwnika z równowagi. Mężczyzna przewidział to i z całym impetem zwalił się na młodego chłopaka. Kotłowali się leżąc, a ciosy padały gęsto z każdej ze stron. Nie próbowali się już bronić. Atak za atak, cios za cios. Wymiana  nie przynosiła jednak rezultatu.Wtem, z nadludzką siłą niepozorny podrostek rzucił potężnie zbudowanym Oprawcą o ścianę. Podszedł do niego  i dobił uderzeniem  prosto w splot słoneczny. Linde – bo tak miał na imię ów mężczyzna,  padł na kolana. Brakowało mu tchu a przed oczami krążyły srebrne, błyszczące płatki.- Teraz!- wykrzyczał w głowie i sięgnął  pod płaszcz. Młodzian nie robił już żadnych uników gdy zimna  lufa dotknęła jego brzucha tuż nad  pępkiem.
-Skończyły ci się naboje.- powiedział pewnym głosem blondynek.  Wtedy kątem oka zauważył napis na magazynku.
 -50?-
Błysk i potężny huk rozrywanego metalu rozszedł się we wszystkich kierunkach zaśnieżonej ulicy. W oczach młodziana na ułamek sekundy pojawiło się  zdziwienie, a zaraz potem leżał z dziurą wielkości piłki do polo na gruzach sklepu zoologicznego.
 Linde potrzebował kilku sekund by dojść do siebie i stanąć pewnie na nogach. Nie przestając celować zaczął badać truchło.
-Robot!?- raczej stwierdził niż spytał. Jakim cudem gogle tego nie wykryły...- zadał sobie pytanie w myślach. Kucnął nad mechanicznym chłopcem  i przyłożył do jego ciała podręczny „chwytacz dusz.” po kilku minutach  miał już wszystkie potrzebne dane i ruszył na południe, ostrożnie rozglądając się po okolicy.
            Śnieg przykrył już brud, a mróz zatrzymał uwalniający się zewsząd zapach zgnilizny. W jakiś surowy, odpychający sposób Brooklin podobał mu się. Fascynowała go tutejsza dzikość i pierwotność. Czuł, że z każdego obszczanego zaułka mogło wyleźć jakieś śmiertelnie groźne niebezpieczeństwo. „Dziki zachód” – jak  go nazwali sami mieszkańcy. Miasto bezprawia i śmierci, gdzie ludzkie życie jest warte mniej, niż pocałunek z kurwą a pieniądz znaczy więcej, niż miłość, czy rodzina. Szedł przed siebie główną aleją. Poplamiony i starty skórzany płaszcz falował powoli do rytmu jego ciężkich kroków. Nie oglądał się za siebie, ale słyszał już nadciągające jednostki policji miejskiej. Uśmiechnął się dumny z wykonanego zadania i z pieniędzy które za to dostanie. Skręcił w pierwszą przecznicę nie oglądając się ani razu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz