Nowy świat
WSTĘP-PROLOG
Nikt już nie pamięta czasów, gdy idąc środkiem Brooklinu
można było usłyszeć śpiew ptaków. Odeszły w zapomnienie chwile, gdy pytając
kogoś o drogę, nie musiałeś trzymać ręki na ukrytej za pazuchą spluwie.
Chromatyczne i wesołe, tłoczne ulice zamieniły się w klaustrofobiczne, brudne
żłoby – koryta, którymi przepływały bez celu tłumy bezrozumnej hałastry. Handlarze,
narkomani, prostytutki, wymieszani i podani na tacy razem ze skorumpowaną
policją, i bezwzględnymi urzędnikami wielkich korporacji. Świat po raz
kolejny zataczał koło historii i zbliżał się do następnej wielkiej katastrofy.
Miało jednak jeszcze wpłynąć do oceanu wiele ton szlamu, zanim nadeszła
prawdziwa tragedia. Lecz droga, którą podążała ludzkość niechybnie do niej
prowadziła.
Brooklin, rok 2156.
Mężczyzna opierał się o pustą witrynę sklepową. Spod
nekto-gogli na jego głowie dochodziło ciche brzęczenie, a długi brązowy płaszcz
skrzypiał przy każdym ruchu. Zgniótł papierosa ciężkim butem cały czas się
rozglądając. Gogle nie skanowały tak szybko, jak by sobie tego życzył- nie miał
jednak wyboru. Wykrywały 13 osób, żadna nie wyglądała podejrzanie. Lecz
nagle...cel nr 11, w kierunku północnym, sektor 2B. Dane natychmiast rozbłysły
przed oczami. Ruszył z cichym westchnięciem.
- Mam cie ty gnido!- szepnął pod nosem, a cień uśmiechu
pojawił się na jego nieogolonej twarzy. Co raz szybciej zbliżał się do swojego
celu. Jak na tak postawnego mężczyznę poruszał się zdumiewająco cicho i
płynnie. Para buchała z ust coraz mocniej, a wzrok skupił na poruszającym się
stosie odpadków. Jeszcze tylko
kilkanaście metrów i wszystko będzie jasne – pomyślał.
Uspokoił oddech i sięgnął ręką pod płaszcz. Coraz więcej danych-
płeć, wiek, waga, wzrost- informacje zalewały go nieustannie, lecz niczego nie
przesądzały. Będzie musiał zdać się na stary sprawdzony sposób - w ręce mężczyzny pojawił się srebrny Gunteck
12mm Omnia. Wycelował powoli. - Coś jest
nie tak. - ta myśl nie dawała mu spokoju. Znowu żadnego ruchu. Mierzył
bezlitośnie w kupę śmieci, czas zaczął mu się okrutnie dłużyć, a myśli kotłować
w głowie. Muszę coś zrobić... Opuścił
broń... Odpadki nagle wystrzeliły we wszystkich kierunkach.
Ze stosu obok zamkniętego sklepu zoologicznego wstał młody
chłopak. Długie blond włosy zasłaniały oczy.- To na pewno on.- Zanim ostatnia butelka przestała się toczyć, z
lufy Omni wystrzeliły pociski z rdzeniem przeciwpancernym. Młodzian jakimś
cudem zszedł z torów, którymi pędziły, a te minęły go tworząc w ścianie dymiące
dziury wielkości pięści. Nie przestawał strzelać, gogle pokazywały ubywającą amunicję... 42,41,40... Z każdą
serią przybywało tylko dziur w ścianie...23,22,21. Rozgrzana lufa dymiła
nieprzyzwyczajona do tak mocnej amunicji.
Stali patrząc na siebie. Zostało tylko 20 pocisków. -Mam nadzieję, że skurwysyn, się nie
zorientuje- nagły skok adrenaliny przyniósł nowy pomysł. Wcisnął cyngiel
celując w niewinną twarz podlotka - zamiast potężnego huku wyrzucających pocisk
spalin, dało się jednak słyszeć
delikatne kliknięcie. Jedno, potem drugie i trzecie. W oczach draba błysnął
płomień przerażenia i zaskoczenia. Potrząsanie i walenie w pistolet nic nie
dało, z wściekłością zapakował więc go z powrotem pod płaszcz.
Chłopak strzepnął kurz
z ramion i rzucił się na umięśnionego
faceta nie mając nic oprócz swojej szybkości. Wynik starcia nie był przesądzony.
Bandzior wyprowadził potężny i szybki hak na korpus dzieciaka. Ten ledwie
zauważalnym zwodem przechwycił wielką pięść i wykorzystał jej rozpęd by
wytrącić przeciwnika z równowagi. Mężczyzna przewidział to i z całym impetem
zwalił się na młodego chłopaka. Kotłowali się leżąc, a ciosy padały gęsto z
każdej ze stron. Nie próbowali się już bronić. Atak za atak, cios za cios.
Wymiana nie przynosiła jednak rezultatu.Wtem,
z nadludzką siłą niepozorny podrostek rzucił potężnie zbudowanym Oprawcą o
ścianę. Podszedł do niego i dobił uderzeniem
prosto w splot słoneczny. Linde – bo tak
miał na imię ów mężczyzna, padł na
kolana. Brakowało mu tchu a przed oczami krążyły srebrne, błyszczące płatki.- Teraz!- wykrzyczał w głowie i sięgnął pod płaszcz. Młodzian nie robił już żadnych
uników gdy zimna lufa dotknęła jego
brzucha tuż nad pępkiem.
-Skończyły ci się naboje.- powiedział pewnym głosem
blondynek. Wtedy kątem oka zauważył
napis na magazynku.
-50?-
Błysk i potężny huk rozrywanego metalu rozszedł się we
wszystkich kierunkach zaśnieżonej ulicy. W oczach młodziana na ułamek sekundy
pojawiło się zdziwienie, a zaraz potem
leżał z dziurą wielkości piłki do polo na gruzach sklepu zoologicznego.
Linde potrzebował
kilku sekund by dojść do siebie i stanąć pewnie na nogach. Nie przestając celować
zaczął badać truchło.
-Robot!?- raczej stwierdził niż spytał. Jakim cudem gogle tego nie wykryły...- zadał sobie pytanie w
myślach. Kucnął nad mechanicznym chłopcem
i przyłożył do jego ciała podręczny „chwytacz dusz.” po kilku minutach miał już wszystkie potrzebne dane i ruszył na
południe, ostrożnie rozglądając się po okolicy.
Śnieg przykrył już brud, a mróz zatrzymał uwalniający się
zewsząd zapach zgnilizny. W jakiś surowy, odpychający sposób Brooklin podobał
mu się. Fascynowała go tutejsza dzikość i pierwotność. Czuł, że z każdego
obszczanego zaułka mogło wyleźć jakieś śmiertelnie groźne niebezpieczeństwo.
„Dziki zachód” – jak go nazwali sami
mieszkańcy. Miasto bezprawia i śmierci, gdzie ludzkie życie jest warte mniej,
niż pocałunek z kurwą a pieniądz znaczy więcej, niż miłość, czy rodzina. Szedł
przed siebie główną aleją. Poplamiony i starty skórzany płaszcz falował powoli
do rytmu jego ciężkich kroków. Nie oglądał się za siebie, ale słyszał już
nadciągające jednostki policji miejskiej. Uśmiechnął się dumny z wykonanego
zadania i z pieniędzy które za to dostanie. Skręcił w pierwszą przecznicę nie
oglądając się ani razu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz